Właśnie rozpoczął się na Wyspach sezon ślubów, który zgodnie z tradycją inicjują Święta Wielkiej Nocy. Obyczaje i przesądy ślubne Wyspiarzy, bo o nich będzie mowa, bywają nie tylko ciekawe czy śmieszne… niekiedy są wręcz przerażające!
W dzisiejszych czasach wesela najczęściej odbywają się w soboty, choć zgodnie ze staroangielskim wierszykiem, nie jest to dobry pomysł. Dlaczego? Przekonajmy się sami:
Monday for wealth,
Tuesday for health,
Wednesday the best day of all,
Thursday for losses,
Friday for crosses,
Saturday for no luck at all.
Kiedy jednak ślub musiał się odbyć w sobotę, należało postarać się przynajmniej o talizman, który miał zagwarantować pomyślność we właśnie rozpoczynającym się małżeńskim pożyciu. Mogła nim być na przykład podkowa.
Zgodnie natomiast z tradycją sięgającą panowania Królowej Wiktorii, panna młoda w dniu swojego ślubu powinna mieć na sobie:
Something old, something new,
Something borrowed, something blue,
And a silver sixpence in your shoe.
W dzisiejszych czasach srebrną sześciopensówkę zastępuje się najczęściej po prostu jednopensówką. A wracając do Królowej Wiktorii, jej tort weselny ważył ponad 150 kg!
Dziś suknie ślubne są zazwyczaj białe, kilka wieków temu bywało inaczej. Nim jednak przyszła mężatka podjęła decyzję o wyborze koloru sukni, musiała rozważyć mądrość płynącą z takiego oto wierszyka:
Married in white, you have chosen right,
Married in blue, your love will always be true,
Married in pearl, you’ll live in a whirl,
Married in brown, you’ll live out of town,
Married in red, you’ll wish yourself dead,
Married in yellow, ashamed of the fellow,
Married in green, ashamed to be seen,
Married in pink, your spirits will sink,
Married in grey, you will go far away,
Married in black, you will wish yourself back.
Niektóre dawne obyczaje weselne Wyspiarzy mrożą dziś krew w żyłach. I tak w Szkocji istniała tradycja zwana blackening the bride, zgodnie z którą przyszła panna młoda była oblewana cuchnąca mieszanką różnego rodzaju sosów, olejów, surowych jajek, a na koniec obsypywana mąką, sadzą i pieprzem! Jakby tego było mało, obyczaj nakazywał prowadzić nieszczęśnicę po mieście przy dźwięku bębnów i grzechotek. Po co to wszystko? Aby przygotować ją do czekającego ją wkrótce małżeńskiego kieratu...
W ojczyźnie Williama Wallace’a nadal panuje obyczaj nakazujący, by udająca się na ceremonię zaślubin panna młoda wyszła z domu prawą nogą. Za dobry omen uważano również dawniej napotkanie w drodze do kościoła lekarza, ślepca bądź któreś ze zwierząt: jagnię, gołębia lub czarnego kota.
Swego czasu wśród Wyspiarzy funkcjonowała także tradycja, by po zaślubinach nowożeńcy odjeżdżali samochodem weselnym, do którego oprócz balonów i puszek były przyczepiane... buty. Miało to zapewnić młodej parze powodzenie we wspólnym życiu. Początków tej tradycji trzeba szukać za czasów panowania Tudorów, wtedy jednak obyczajowi stawało się za dość w nieco inny sposób - goście weselni rzucali butami w wychodzącą z kościoła parę młodych! Jak dobrze, że dziś obuwie zostało zamienione na ryż, drobne monety i konfetti.